500 lat tradycji. Stragany z bombami, jadalne szopki i choinka księżnej-celebrytki. Czym dawniej żył jarmark we Wrocławiu
Dużo to, mało?
Kilkaset lat temu we Wrocławiu jarmarków odbywało się co najmniej kilkanaście!
Był czas, że najznaczniejszy był ten świętojański, bo na cześć patrona miasta. Rada miejska, by mieć na ten czas przywilej odpustu zupełnego, dała nawet Kościołowi w „opłacie manipulacyjnej” żywego wielbłąda.
Kiedy właściwie odbył się pierwszy z okazji Bożego Narodzenia – nie wiemy. Jak podaje dr Grzegorz Sobel, uznany badacz wrocławskich gustów kulinarnych na przestrzeni dziejów i autor m.in. książki „Jarmark Bożonarodzeniowy w dawnym Wrocławiu”, stało się to najpóźniej w 1566 - taki jest najstarszy ślad po nim w miejskich księgach rachunkowych. Miasto zarobiło na czynszu z tego wydarzenia 45 srebrnych groszy. Początkowo w interesującym nas okresie handlowano dewocjonaliami. Jarmark poprzedzający grudniowe święta szybko zmienił się także w miejsce odpowiadające nawet najbardziej wyrafinowanym potrzebom wrocławskich łasuchów. Rynek w grudniu pachniał owocami, ciastami, prażonymi orzecham
Pierniki na tysiąc sposobów
Od średniowiecza Śląsk stał jednak przede wszystkim piernikami, których wyrabianie miało w naszym mieście potężną tradycję. W okresie Bożego Narodzenia stawały się pożądanym, choć długo dość ekskluzywnym (drogie składniki!) towarem. Miarą sukcesu jarmarku było wręcz to, czy należycie zarobili piernikarze. Przez stulecia piernikowe ciasto przechodziło oczywiście rozmaite modowe ewolucje – na przykład gdy rozpowszechniła się się artyleria, region zaczął zajadać się Liegnitzer Bombe (bombą legnicką), poszukiwaną również na bożonarodzeniowych straganach. Z kształtu niespecjalnie była to bomba. Za to z liczby kalorii – jak najbardziej.
Jeszcze sporo przed opracowaniem bombowego frykasu, bo w XVII wieku, we Wrocławiu i w całym regionie zapanował istny szał na inną nowinkę. Jak podaje tradycja, wprowadziła ją księżna Dorota Sybilla. To wywodząca się z rodu Hohenzollernów żona Jana Chrystiana, jednego z ostatnich śląskich Piastów, władcy księstwa legnicko-brzeskiego. Ukochana przez lud „Dorel” kazała u siebie na dworze dekorować ścięte z okazji świąt jodłowe gałązki. Pomysł księżnej-influencerki zrobił furorę na całym Śląsku. Wkrótce święta nie mogły już odbywać się bez choinki. A wrocławski jarmark bez ozdób na „boże drzewko”, jak je nazywano.To nieduże, ciężkie i bardzo aromatyczne połączenie piernika z ciastem miodowym. W ogóle miód był składnikiem większości sprzedawanych wyrobów, aż po wino miodowe zwane Met – wylicza z kolei dr Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia. Popularnością cieszyły się także świąteczne precle. Nieprzypadkowo zresztą północna strona głównego placu handlowego miasta zaczęła jako całość być nazywana „Targiem Łakoci” (Naschmarkt).
Śląsk rozkochał się również w bożonarodzeniowych szopkach. Cacka z drewna, ale czasem też z wosku czy papieru powstawały u podnóża Karkonoszy i w Kotlinie Kłodzkiej – zdobne w charakterystyczne dla naszego regionu symbole czy figurki. Jezuska w żłobku pilnowali więc mnisi z potężnych cysterskich klasztorów, a nawet duch Karkonoszy – Liczyrzepa (Rübezahl).Karkonoskie huty, w których ponad 300 lat temu opracowano metodę dmuchania bardzo cienkich szklanych kul, stały się potentatem w produkcji bombek. One stały się obowiązkową ozdobą choinkową. Ale handlowano także innymi dekoracjami. Bardzo popularne były srebrne lamety – długie metalowe nitki oraz różnorodne świece – dodaje dr Maciej Łagiewski.
Z Rynku w miasto i z powrotemMożna było na jarmarku nabyć konkretną szopkę z okolic Jeleniej Góry, Kłodzka, Chełmska. Wrażenie robiły również szopki z masy cukrowej, które pojawiły się na jarmarku po 1835 roku, gdy pewien rzemieślnik z Berlina wprowadził zwyczaj wystawiania przez cukierników specjalnie przygotowanych szopek. Misterne i kolorowe, były prawdziwymi dziełami sztuki. Wrocławianie chętnie kupowali także pojedyncze cukrowe figurki by ozdobić nimi wigilijny stół – opowiada dr Łagiewski.
Schyłek XIX oraz pierwsza połowa XX wieku były dla Kindelmarktu dość burzliwe. Swoje zrobił i traumatyczny pożar z 1897, gdy od lampy naftowej ogniem zajęło się 40 jarmarcznych bud, i dwie wojny światowe, i kryzysy gospodarcze. Było kilka zmian lokalizacji. Jarmark trafił w końcu na Nowy Targ. Wreszcie - przyszedł 1945 rok, który wraz ze zmianą granic i następującą po niej wymianą ludności skazał wielowiekową tradycję na zapomnienie. Wrocław próbował wskrzeszać pomysł, na przykład próbując bez zbytniego powodzenia organizacji jarmarku na placu przy Hali Stulecia. Dopiero 2008 rok przyniósł Wrocławski Jarmark Bożonarodzeniowy w sercu miasta, już w wersji zbliżonej do tego, co widzimy dziś.
„Zbliżonej” – ważne słowo. Wtedy, w 2008, na Świdnickiej i w okolicach pręgierza, bo jeszcze nie na całym Rynku, stanęło około 30 domków. W edycji 2024/2025 będzie ich 230.